Komentarze: 2
Schody ciągnęły się,
rosnąc stopniami w czasie,
gdy biegiem chciałem
i
ucieczką wyrwać się ze szkoły,
Tej samej,
chwytającej słabych w obięcia
i krusząc pierwiastki dziecięcego zaklęcia,
Tej samej,
skarżącej i chciwej, głodnej z rana
papek czanawych, zjadającej w porze śniadania,
Tej samej,
miłej, gdy instytucja się sypie
dywan krwisto-czerwony z tępoty usypie,
minąłem parawan, upirów wyśnionych,
kalecząc ukryte ostatki
tego co zostało,
podobno na całe życie;
przycisnąłem głowę do kolan nadzieji,
szkołę tunelem błędnym tworząc
i sądząc co dnia dzień,
że to tylko etap przejściowy,
przed kolejnym
moim własnym
życiem.